Czy to na burcie rowu,
Czy to na wąskiej ścieżynie,
Czy to na łące rozległej,
Czy tam, gdzie rzeka ta płynie.
Tam wytryskują jaskry,
A tam spod śnieżnych obrusów
Ostatnich blasków spragnione
Zrywają się pęki krokusów.
Raduje się wielce Pan Jezus
Z tego wesela świata
I, aby go nie pokalać,
Kurze ze stóp swoich zmiata.
Że nie ma białej chusteczki,
Jak to u panów zwyczajem,
Więc pył ze stóp swoich bosych
Otrząsa płaszcza okrajem.
A kurze spod kół się podnoszą
Coraz to gęstszą oprzędzą:
To chłopi na rezurekcję,
Ścigając się, pędzą i pędzą.
Nagle przystaje Pan Jezus
I omal ze śmiechu nie pęka:
"Po co - powiada - przy drodze
Ta głaźna Boża-męka?"
I coraz bardziej się śmieje,
W figurę się wpatrujęcy:
"Dyć to ma własna jest gęba!
O tak, do kroćset tysięcy!
Dyć to me własne policzki,
Tylko, jak zeszpecone:
Krew po nich ścieka kroplami,
Na głowie mam z cierni koronę.
Krzyż ciężki dźwigam na plecach,
Że aż mi gną się kolana,
Wyglądam tu raczej na dziada,
Niż na wszechświatów Pana.
Gdybym miał wówczas ten rozum,
Który mam właśnie w tej chwili,
Nie byłbym nigdy dopuścił,
By mnie tak ludzie skrzywdzili".
"Wiecie - rzekł nagle do starca,
Który mu stanął przy boku -
Po co te godła śmierci
W takim weselnym roku? |